Spotkanie kameralne, wieczór pełen smaków. W menu między innymi Amuse Bouche, tatar wołowy z polędwicy z majonezem lubczykowym, troć z sosem beurre blanc, ozorkami i brokułem, biodrówka jagnięca z topinamburem i sosem bordelaise, wreszcie sernik z galaretką z krwistej pomarańczy i sosem campari. I to tego wina, specjalnie dobrane przez Roberta Makłowicza. - Będą północne Włochy, będzie Austria w paru odsłonach, będą środkowe Włochy, Umbria – mówi Robert Makłowicz.
Robert Makłowicz skupia się na winach z Europy, bo bliższa koszula ciału. Choć to nie jedyny powód. - Tak jak uważam, że powinniśmy jeść przede wszystkim to, co rośnie wokół nas, bo na co dzień nie będziemy się raczej odżywiać papają, mango, ananasem, czasami można to zjeść z przyjemnością, ale jednak buraki, kapusta, ziemniaki, cebula, czosnek, fasola to są nasze podstawowe rzeczy do jedzenia, tak samo powinniśmy pić wina z najbliższych okolic – uważa Robert Makłowicz.
Jak mówi pan Robert, do Radomia zdarza mu się zaglądać, w końcu to środek Polski. Ale bardziej niż kulinarne smaki radomszczyzny w pamięć zapadły mu smaki duchowe. - Muzyka ludowa jest niezwykle mocna. A właściwie była, bo teraz ludzie bardziej słuchają disco polo, niż muzyki ludowej, nad czym ubolewam. Natomiast w tradycyjnym graniu ludowym jeszcze w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych ziemia radomska była najmocniejsza – mówi Robert Makłowicz.
Spotkanie z Robertem Makłowiczem trwało kilka godzin. I tyle też trwały degustacje i rozmowy – bo jedzenie to rytuał, przygoda, kontemplacja. Tu nie wolno się spieszyć. Zwłaszcza wtedy, gdy na sole same przysmaki, a przy stole gawędziarz i mistrz słowa.